Ściany tego małego budynku były świadkiem wielkiej miłości i paraliżującego strachu. Płock musi go uratować.

Ściany tego małego budynku były świadkiem wielkiej miłości i paraliżującego strachu. Płock musi go uratować.

Niepozorny parterowy domek u wylotu ulicy Sienkiewicza, pod numerem 64. Z każdym dniem popada w coraz większą ruinę. Na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym, choć jego historia i historia jego mieszkańców jest wyjątkowa.

Dziś intensywnie myślę o tym miejscu i ludziach, którzy kiedyś tu żyli. Tym bardziej, że kilka dni temu obchodziliśmy 80. rocznicę powstania w getcie warszawskim.

W powojennych aktach Sądu Grodzkiego przechowywanych w zasobie Archiwum Państwowego w Płocku, w aktach o uznanie za zmarłego i o stwierdzenie zgonu, zachowały się informacje przekazane przez Ewę Guterman, dotyczące jej męża Symchy. Przeczytamy tu, że Symcha Guterman w 1941 roku został wywieziony przez Niemców do Starachowic, skąd uciekł do Warszawy, gdzie przebywał do chwili wybuchu powstania 1 sierpnia 1944 roku. Że brał czynny udział w walce z okupantem. I że należał do Żydowskiej Organizacji Bojowej.

Pamiątkowe zdjęcie na schodach domu

Symcha Guterman urodził się 1 września 1903 roku w Warszawie, jako syn talmudysty Menachema Mendla i Bajli Gitli z Fiszmanów. Jego matka pochodziła z zamożnej rodziny z Kozienic nad rzeką Zagożdżonką. Gutermanowie byli wielodzietną i kochającą się rodziną. W czasie I wojny światowej przenieśli się do Płocka, gdzie mieszkał brat Menachema Mendla – Rachmil.

Symcha Guterman po odbyciu służby w piechocie Wojska Polskiego założył w Płocku warsztat trykotarski, w którym pracowały jego matka i siostry. Wkrótce stał się także znanym w mieście aktywistą. Był jednym ze współzałożycieli płockiego oddziału Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatowego “Frajhajt” w Polsce. Organizacja, która miała charakter socjaldemokratyczny i była związana z Poalej Syjon-Prawicą, odgrywała dominującą rolę w syjonistycznym ruchu młodzieżowym w kraju.

W 1933 roku Symcha ożenił się z płocczanką Ewą Alterowicz (ur. 1908), córką Jakuba i Nechy z Tyszmanów. Ewa także pochodziła z wielodzietnej rodziny, miała trzech braci i dwie siostry. Młodzi małżonkowie zamieszkali w parterowym domku przy ulicy Sienkiewicza, w nieruchomości, która przed wojną stanowiła własność Rywena Kanarka, wcześniej zaś, przez dziesięciolecia, rodziny Wassermanów. Budynek mieszkalny został najprawdopodobniej wzniesiony w drugiej połowie XIX wieku – jego zarys możemy dostrzec już na planie gubernialnym Płocka sporządzonym około 1882 roku (w zbiorach Towarzystwa Naukowego Płockiego).

W 1935 roku urodził się syn Ewy i Symchy – Jakub. Wkrótce po narodzinach dziecka Gutermanowie zrobili pamiątkowe zdjęcie na schodach domu przy ulicy Sienkiewicza. Fotografia została wykonana najprawdopodobniej latem: uśmiechnięta Ewa trzyma na rękach malutkiego Kubę, któremu na twarz zsuwa się jasna, dziergana czapeczka, tuż za żoną, obejmując ją ramieniem, siedzi Symcha. Na jego twarzy malują się powaga i troska.

… i zaczarowany sad cioci Małki

Jakub Guterman wspomina: “Na początku był mały dwurodzinny domek, jakby odosobniony od innych budynków ulicy, skromny dom, do którego wejścia prowadziły betonowe schodki. Z tyłu, tuż pod oknem, wił się do słońca wokół wbitego w ziemię patyka wonny kolorowy groszek, którego ja, czteroletni brzdąc, codziennie podlewałem, podziwiając, jak to malutkie ziarenko zasiane w ziemi, wciąż swe zielone ramiona do nieba śle, by w końcu wybuchnąć kolorową upajającą symfonią. Tuż obok wznosił się kościół i masywny budynek seminarium duchownego, a naprzeciwko niego rozpościerał się zaczarowany sad mojego dzieciństwa, sad cioci Małki, w którym jakby się zebrały wszystkie owoce świata, a w którego gąszczu krzewów porzeczek i agrestu łatwo było zabłądzić, a nie wiadomo było, gdzie właściwie sad się kończy. Może hen, gdzieś przy biednych drewnianych domkach Czarnego Dworu, a może jeszcze dalej, przed samą Katedrą Mariawicką. Dalej jest już kraniec znanego świata, piaszczysta, wysoka i spadzista skarpa wpadająca do majestatycznej Wisły. A jeszcze dalej już tylko tli się jakaś niebieskawa mgiełka, za którą kryją się sekrety świata. Mój świat mieścił się w granicach Płocka, był jasny i promienisty i owijała go bezdenna miłość moich rodziców…”.

Nic nie pomogło. Ojciec rwał się do walki

Gutermanowie mieszkali w domu przy ulicy Sienkiewicza do czasu utworzenia w Płocku getta we wrześniu 1940 roku – zostali wówczas wysiedleni do ciasnego mieszkania na trzecim piętrze kamienicy przy ulicy Kwiatka, noszącej wówczas nazwę Breite Strasse, następnie, 1 marca 1941 roku, wraz z tysiącami płockich Żydów, deportowani do obozu przejściowego w Działdowie.

W 1943 roku znaleźli się w Warszawie. Symcha pracował w warsztacie trykotarskim sióstr mariawitek, Ewa z Jakubem zamieszkała na czwartym piętrze kamienicy przy ulicy Żelaznej. Wkrótce małżonkowie podjęli decyzję o umieszczeniu Jakuba u rodziny jednej z sióstr mariawitek w miejscowości Wygoda koło Łowicza. Chłopiec pracował do końca wojny jako pastuszek w pobliskiej wsi Zawady.

Symcha Guterman, jak wynika z dokumentów archiwalnych, związał się z Żydowską Organizacją Bojową. Brał udział w powstaniu w getcie warszawskim, które wybuchło 19 kwietnia 1943 roku, następnie w powstaniu warszawskim latem 1944 roku. Jak wspominał jego syn Jakub: “Mama błagała go, tłumaczyła mu, że dość już ucierpieliśmy, że z trudem przeżyliśmy to piekło.

– Popatrz – mówiła – Rosjanie są już po drugiej stronie Wisły, jeszcze kilka dni cierpliwości i będziemy wolnymi ludźmi… Przecież zawsze nas chroniłeś, Symche… mamy syna, jedynaka…

Nic nie pomogło. Ojciec rwał się do walki. Wciąż powtarzał: – Zamordowali mi najbliższych, siostry, braci, cały naród. Teraz ja pójdę zabijać, muszę ich pomścić.

Wyszedł z domu pierwszego dnia powstania. Dostał poniemiecki hełm, biało-czerwoną opaskę, karabin i amunicję. Był szczęśliwy. Przed wyjściem przyrzekł jeszcze mamie, że jak wszystko dobrze pójdzie, to wróci wieczorem na kolację…”.

“Kartki z pożogi”

Symcha Guterman w czasie II wojny światowej zrobił też rzecz niezwykłą, która wymagała wielkiej determinacji i odwagi. Prowadził w ukryciu zapiski, dokumentując okupacyjne losy płockich Żydów. „Kartki z pożogi” wydane przez Towarzystwo Naukowe Płockie prawie 20 lat temu są niezwykłym i wstrząsającym zapisem świadka i uczestnika jednej z najciemniejszych kart historii naszego miasta.

Po wojnie Ewa Guterman z Jakubem wróciła do Płocka. W latach 1945-1949 była członkinią zarządu Komitetu Żydowskiego w Płocku. Wyszła za mąż za Szlomo Chaima Grzebienia. W 1950 roku wyemigrowała z mężem i synem do Izraela. Zmarła 25 października 1957 roku w Kiriat Mockin. Jakub Guterman, artysta malarz i ilustrator, utrzymuje stały kontakt z Polską i rodzinnym miastem, które darzy ogromnym sentymentem.

Miasto nie powinno pozwolić, aby dom dalej niszczał

Ściany małego budynku przy ulicy Sienkiewicza 64 były świadkiem historii jednej z rodzin żydowskich związanych z Płockiem. Świadkiem wielkiej miłości dwojga ludzi i ich małego dziecka, ale też paraliżującego strachu, niepewności i przygnębiającej troski o jutro. Choć dom ten nie jest wpisany do rejestru zabytków, może warto byłoby podjąć próbę jego odremontowania i upamiętnienia Symchy Gutermana (może w formie tablicy na elewacji?). Miasto na pewno nie powinno pozwolić, aby dom dalej niszczał i dać tym samym pretekst do jego rozebrania. Teraz, kiedy obchodzimy 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim i przypominamy jego pierwsze dni, zatrzymajmy się na chwilę przy Sienkiewicza 64 i wspomnijmy dawnych mieszkańców tego domu. Rodzinę Gutermanów.

Tekst autorstwa Gabrieli Nowak-Dąbrowskiej po raz pierwszy ukazał się na łamach Wyborczej Płock:

https://plock.wyborcza.pl/plock/7,35681,29696491,sciany-tego-malego-budynku-byly-swiadkiem-wielkiej-milosci-i.html



error: