Bolszewicy nacierali na miasto. Słychać było strzały artylerii. Lada chwila mogli dotrzeć do nas. W naszym domu na pierwszym piętrze były biura intendentury wojskowej. Pracowało tam kilku oficerów Polaków i dwaj bracia Narwowie – Żydzi. Lokatorzy – Polacy zabrali oficerów polskich, przebrali ich w cywilne ubrania a archiwum schowali. Zostali tylko obaj Żydzi w mundurach. Mama zabrała do nas młodszego Narwę, chłopca szczupłego, drobnej budowy i ubrała go w uczniowski mundurek Stefana, swego brata, którego przywieźli do nas z Czerwińska z zapaleniem płuc. Stefan leżał z wysoką temperaturą, lecz gdyby Rosjanie kazali mu iść z nimi, nie miałby się w co odziać. Starszy Narwa, wysoki, piękny mężczyzna, miał tylko marynarkę. Bolszewicy zabrali go. Nie pamiętam, ile dni przewijali się przez nasz dom. Mama, znająca rosyjski, tłumaczyła, że ten chory, z wysoką temperaturą może cierpieć na jakąś zaraźliwą chorobę i lepiej trzymać się od niego z daleka, a ten drugi, to jego kolega szkolny, który przyszedł go odwiedzić i nie zdążył wrócić do domu. Nas było troje: dwuletni Oleś, siedmioletni Mietek i ja. Żołnierze przynosili nam jakiś chleb, wygłaszali wzniosłe tyrady, jak to oni przynoszą nam wolność, jak będziemy pięknie i szczęśliwie żyć, jak to oni ustanowią sprawiedliwość i równość.
Po wyparciu ich z Płocka u Fary na dziedzińcu kościelnym piętrzył się stos pomordowanych. Były tam bestialsko zamordowane, zgwałcone, młode i stare kobiety, torturowane ciała mężczyzn w różnym wieku, a między nimi Narwa z jedenastoma kłutymi ranami. Nie widziałam tego. Mama nie pozwoliła mi wyjść z domu, dopóki z miasta nie usunięto ciał pomordowanych i tych, którzy padli w walkach, ale widziałam rozpacz młodszego Narwy, gdy przyszedł oddać ubranie Stefana. Wtedy znów rozeszła się wieść, że Hallerczycy rozstrzelali rabina Szapiro, ojca pięciorga dzieci, skazanego w trybie doraźnym na śmierć za rzekome „dawanie znaków bolszewikom”. Społeczność żydowska okryła się żałobą. Bano się pogromu. Na szczęście zajścia ograniczyły się do bicia Żydów na ulicy, wybijania szyb, plądrowania sklepów żydowskich; ofiar śmiertelnych w czasie tych ekscesów nie było.
Wtedy to utrwaliły się w mej świadomości dwa osądy: że bolszewicy kłamią, mówiąc iż działają dla szczęścia biednych ludzi; że są barbarzyńcami, dzikimi hordami, bo zachowali się w Płocku jak Tatarzy, i że rabin Szapiro został rozstrzelany nie dlatego, że był szpiegiem, ale dlatego, że był Żydem.
Róża Holcman
Strzelanina ustała – wyparto bolszewików. Gdy się tylko cokolwiek uspokoiło, pobiegł ojciec do wujka dowiedzieć się, co słychać […]
Na ulicy potworzyły się gromadki ludzi; szłam od jednej do drugiej. Jedna kobieta mówiła:
– Ojej! co te „bolszowiki” narobili, pani droga! Toć to wszystkie sklepy na Szerokiej i Jerozolimskiej zrabowali! Mój Boże, że też ludzie mogli to zrobić!
Nie słuchałam już dłużej tego babiego lamentu, tylko doszłam do drugiej gromadki. Tutaj dziewczyna zadyszanym głosem mówiła:
– Ledwieśmy z życiem uszli… A co oni tam porobili – gwałcili wszystkie dziewczęta, bili, rabowali, wciąż powtarzając: jebut’ twoja mat’!
Tymczasem nadbiegł wybladły ojciec i drżącym ze wzruszenia głosem opowiadał:
– U Gierszona wszystko doszczętnie zniszczyli; ubrania, nawet dziecinne i kobiece zabrali ze sobą, a szafy porąbali i garnki potłukli. Taki jest los Żyda! […]
Ze wszystkich stron tymczasem nadchodzili uciekinierzy z tłumoczkami, bo na krańcach miasta bolszewicy szczególniej dali im się we znaki; gwałcili kobiety […]
– Nie chodźcie na Szeroką ulicę, bo tam biją Żydów – powiedziała nam pani Blima – a siostra nasza okropnie zraniona: siedzieli tu schowani w piwnicy, wtem przechodzący żołnierz polski powiedział, by wyszli: – Tu są dzieci – odpowiedziano – zaraz wyjdą. Żołnierz, nie zważając na te słowa, rzucił do piwnicy granat ręczny; trafił siostrę: rozpryskał jej twarz, zranił brzuch, ucho, a bratu ramię […]
Straszne są dzieje żydowskiej rodziny G.: ojca bolszewicy zabili, gdy bronił swych córek, które na jego oczach gwałcono i znęcano się nad niemi. Nie mam sił opisywać wszystkich okropności, które się tam zdarzyły, ile tragedyj, ile zmarnowanych istnień ludzkich…
H. Jakubowicz (Róża Rozenberg),
źródło: Ostatnie pokolenie. Autobiografie polskiej młodzieży żydowskiej okresu międzywojennego
ze zbiorów YIVO Insitute for Jewish Reaserch w Nowym Jorku,
oprac. i wstępem opatrzyła A. Cała, Warszawa 2003
W sobotę, dnia 14 sierpnia, wyszło rozporządzenie, ażeby wszyscy mężczyźni w wieku od lat 17 do 40 wyszli z Płocka i zgłosili się do P.K.U. w Ciechomicach na lewym brzegu Wisły. W poniedziałek tłumnie zaczęto wychodzić z miasta do Ciechomic. Ja również wyszedłem w poniedziałek i przenocowałem w Radziwiu. We wtorek do Radziwia przyszedł Jakub Józef Bursztyn, zegarmistrz, człowiek chory. Powiedziałem mu, że się nim zaopiekuję. Poprzedniego dnia trzech żołnierzy weszło do jego mieszkania i ograbiło je. We wtorek Bursztyn, ja i wielu innych Żydów wyszliśmy z Radziwia do Ciechomic. Dowiedzieliśmy się, że P.K.U. przeniesiona została do Łącka. Z rana przed nami wyszło czterech Żydów: Dawid Elbaum z Pragi, zamieszkały w Płocku, Liebson, właściciel sklepu towarów bławatnych przy ulicy Tumskiej, Szlezyngier, stolarz z ulicy Szerokiej i Fuks. Gdy dochodziliśmy do Łącka, słyszeliśmy jakieś niewyraźne krzyki. W Łącku zatrzymała nas straż, składająca się z dwóch żołnierzy, i zażądała dokumentów. Pokazaliśmy dokumenty, powiedzieliśmy, że idziemy do P.K.U., a wtedy jeden z żołnierzy, mówiąc: „To są Żydy“, odesłał nas pod eskortą swego towarzysza do P.K.U. Żołnierz ten nie wiedział, gdzie jest P.K.U. i zaprowadził nas do jakiegoś ogrodu, gdzie było około piętnastu żołnierzy oraz chłopi i dziewczyny ze służby folwarcznej majątku Łąckiego. Żołnierze zaczęli bić Bursztyna i doszli do mnie, żądając wydania broni. Kazali podnieść ręce do góry i zaczęli mnie rewidować, zerwali plecak, zabrali całą jego zawartość, jak również pieniądze z kieszeni, przy tym bito nahajką. Zażądano, ażebym zdjął buty. Gdy powiedziałem, że dobrowolnie ich nie oddam, przewrócili mnie i zdjęli buty przemocą, wciąż bijąc. Bursztyna również ograbiono, zdjęto z niego marynarkę i zbito go dotkliwiej, niż mnie. Wtem nadszedł oficer i zapytał, co się tu stało. Poskarżyłem się na żołnierzy, zażądałem zaaresztowania ich. Oficer (major) w odpowiedzi na to rozkazał żołnierzowi, który przyprowadził nas i cały czas przyglądał się bezczynnie znęcaniu się nad nami, żeby nas zaprowadził do P.K.U. Żołnierz spełnił rozkaz i poszliśmy wraz z oficerem. Powiedziałem wtedy„Moskale mnie nie bili, Niemcy również, a teraz idę do poboru i własne wojsko pobiło mnie i ograbiło”. Na to oficer odpowiedział: „Milcz, wiem, co Żydzi zrobili w Płocku, strzelali do naszego wojska“. Spytał się, czy poznam spośród grupy żołnierzy, stojących przy drodze tego, który zabrał mi buty. Odpowiedziałem, że jest to inna grupa, a tamta została w ogrodzie. Poszliśmy do P.K.U. Tam zażądałem, ażeby zatrzymano żołnierza, który nas prowadził. Nie zatrzymano go. Odpowiedziano mi, że niedawno był tam pułkownik Zapaśnik, który opowiedział generałowi, że z domu Lewenszteina (chrzczonego Żyda) Żydzi strzelali do jego samochodu. Generał nie chciał mu wierzyć, lecz ten przysięgał, że to prawda. Zaprzeczyłem temu stanowczo z oburzeniem, wskazując na to, że wszyscy Żydzi w wieku od 17 do 40 lat wyszli z miasta. Na to mi odpowiedziano: „Niech pan dziękuje Bogu, że żyje, że pana nie spotkał ten sam los, co czterech poprzednich Żydów“. Doszedł do mnie później znajomy poborowy Kilbert i opowiedział mi, że przed pół godziną słyszano straszne krzyki. Dowiedział się on od dwóch Żydów żołnierzy, że zabito Elbauma (który owinął się przed śmiercią w tałes), pozostali trzej jego towarzysze są ciężko ranni, leżą w szpitalu, mówią nawet, że zmarli. W ciągu dnia czwartkowego przyszło do P.K.U. 10-15 poborowych Żydów z rozbitymi głowami. Wszystkich ich poranili żołnierze wraz z chłopstwem. Poszedłem o drugiej do pułkownika, ale widząc, że z Płocka przywożą wciąż rannych, nie chciałem go niepokoić moją sprawą. Spotkałem tam komendanta Straży Obywatelskiej z Płocka, p. Cygańskiego, który przedstawił mnie ppor. Ostrowskiemu. Ten dał mi buty. Gdy byłem jeszcze w P.K.U. przybyli sędzia Krętowski, sędzia Momentowicz, rejent Tyc i Karczewski, właściciel majątku Drobin. Opowiedziałem im, co się ze mną stało. Momentowicz zapytał mnie, czy wiem, że z domu Lewenszteina, z mieszkania Goldkinda (internowanego przez władze) strzelano do naszego wojska. Z oburzeniem zaprzeczyłem temu. Major, który mnie uratował, przyszedł wieczorem w towarzystwie doktora i mówił, że zarządził śledztwo z powodu tych zajść. Był jakoś zaniepokojony. W Płocku tymczasem miały miejsce następujące zajścia (opowiadał mi o nich Tadeusz Brombergier): Płock zajęty został przez bolszewików w ciągu niecałej doby. Bolszewicy rabowali w mieście przeważnie u Żydów, zdemolowano wiele mieszkań, mówią też, że zabili kilku Żydów. Walki toczyły się na ulicach.
Natan Graubard
Wobec zagrożenia atakiem wojsk bolszewickich zarząd gminy żydowskiej w Płocku już 12 lipca wydał odezwę następującej treści:
„Jak jeden mąż, dzieci jednej ziemi, stanąć musimy w obronie kraju. Kto silny i zdrowy, niech stanie do walki z wrogiem, kto do broni niezdolny, niech z pracy społecznej i mienia złoży ofiarę na ołtarzu Ojczyzny”.
Gmina żydowska utworzyła komitet oraz trzy sekcje: werbunkową, pomocy dla żołnierzy oraz zajmującą się prowadzeniem szpitala. Zanim jednak komitet zdążył rozwinąć swoją działalność, posypały się represje na najczynniejszych jego członków: aresztowano dr Mieczysława Themersona, którego przetrzymano w więzieniu prawie cztery tygodnie, a także radnego, byłego wiceprezesa Rady Miejskiej inżyniera Izydora Sarnę oraz bankiera Adolfa Rogozika. Aresztowania te oddziałały deprymująco na komitet, powstała jednak szwalnia, zbierano bieliznę. Uczniowie i urzędnicy – Żydzi stawili się jako ochotnicy do wojska.
18 sierpnia z rana słychać było w Płocku silną kanonadę. Mówiono, że tuż pod Płockiem, w Winiarach, bolszewicy ustawiają armaty. O godzinie pierwszej referent starostwa i starosta, którzy ewakuowali się z Płocka, zasięgnąwszy informacji u władz wojskowych, uspokoili wiceprezydenta miasta, twierdząc, że wszystko idzie dobrze, że ofensywa wojska polskiego rozwija się pomyślnie. Całe przedpołudnie łapano ludzi na roboty. O trzeciej bolszewicy, obszedłszy i otoczywszy grupę, prowadzącą ofensywę, wtargnęli zupełnie niespodzianie do Płocka. Wywołało to panikę i zamieszanie.
Bolszewicy zajęli bez wystrzału prawie pół miasta: ulice dzielnicy żydowskiej, Stary Rynek i przylegające doń ulice. Żołnierze polscy wstrzymali napór i zaczęli się bronić dopiero na barykadach, broniących dostępu do Wisły i mostu. Bolszewicy szli alejami okalającymi miasto, otaczając je półkolem. Oddzielne grupy żołnierzy pojawiły się na krańcach miasta ze wszystkich stron. Na ulicach miasta trwała nieprzerwana strzelanina. Ludność pochowała się w piwnicach, ale znaleźli się pośród niej i tacy, którzy nieśli pomoc walczącym żołnierzom polskim. W chaosie walki ulicznej bolszewicy zaczęli wchodzić do mieszkań pod pretekstem, że strzelano z okien, a już bez żadnych pretekstów rabowano sklepy, bijąc opornych. Gwałcono przy tym kobiety. Został zabity w obronie swych córek żyd G. Ucierpiała przede wszystkim dzielnica żydowska i krańce miasta. Koło bolszewików kręciła się gawiedź uliczna, prostytutki, sutenerzy, stróże, ulicznicy, którzy oprowadzali bolszewików i wskazywali, gdzie rabować. Walka na ulicach była chaotyczna. Żołnierze ulokowali się w domach narożnych, w bramach, za barykadami, zbudowanymi na ulicach, wiodących ku Wiśle. M. in. żołnierze ulokowali się w domu Lewensteina, na rogu ulicy Tumskiej i Warszawskiej, i strzelali z okien. Sam Lewenstein ratował rannych, pracował przez cały czas walki.
W obronie Płocka brali udział i Żydzi. Barykady na rogu Grodzkiej i Rynku Kanonicznego bronił oficer żydowski. Na tym samym Rynku dziewczęta pod kulami zbierały porzucone patrontasze. Żydzi chowali u siebie żołnierzy. Bardziej masowego i czynnego udziału brać nie mogli, choćby dlatego, że dzielnica żydowska była zajęta przez bolszewików, którzy rabunkami i gwałtami sterroryzowali ludność żydowską. Nie przepuszczono nawet domu paralityków, ani kooperatywy żydowskiej, ani przytułku dla starców. Walka na ulicach trwała przez noc całą. Podczas walk padło kilkunastu Żydów – żołnierzy i cywilnych. Nadeszły wreszcie posiłki, zaczęła działać artyleria, ustawiona na lewym brzegu Wisły, w Radziwiu. Pojawił się aeroplan i 19 sierpnia w południe bolszewicy byli zmuszeni wycofać się z miasta.
Do dzielnicy żydowskiej weszli żołnierze, którzy zaczęli szukać w mieszkaniach żydowskich bolszewików. Wchodzili do domów pod pretekstem, że strzelano z okien, rabując i bijąc. Do Żyda Jeruchemsona weszła grupa żołnierzy z krzykiem, że z jego okien strzelano. Zrobili rewizję, ale nie znaleźli broni. Poszli wówczas robić rewizję we wszystkich mieszkaniach, zabrali ze sobą Jeruchemsona, pomimo, że nie był właścicielem domu. Na trzecim piętrze, w mieszkaniu żony oficera rosyjskiego, który przez cały czas wojny znajdował się w Rosji, znaleziono gilzy. To wystarczyło, ażeby zaaresztować Jeruchemsona i dotkliwie go pobić. Wokół żołnierzy uwijał się ten sam tłum, który chodził z bolszewikami. Szukano bolszewików nawet w synagodze. Przepadł srebrny puchar, używany przy nabożeństwie, a służce zabrano buty. Do adwokata Rudolfa Oberfelda, znanego asymilatora, weszli żołnierze z krzykiem, że oblewał wrzątkiem żołnierzy. Pod tym samym pretekstem wchodzili także do innych mieszkań żydowskich. Obawiano się pogromu. Do wojewody warszawskiego, który przyjechał do Płocka, udał się ławnik Alfred Blay i wskazał mu, że widoczne są usiłowania pewnych czynników, ażeby wywołać wystąpienia przeciwko Żydom. Wojewoda przyjął bardzo poważnie ten meldunek, podkreślił, że trzeba użyć wszelkich środków, ażeby nie dopuścić do pogromu. W piątek, dnia 20 sierpnia, kiedy rabunki nie ustawały, a pogłoska o oblewaniu wrzącą wodą wciąż jeszcze krążyła, wydana została odezwa do ludności z podpisami, grożąca surowymi karami za rabunki. Rozesłano patrole do dzielnicy żydowskiej, żandarmeria zaczęła aresztować rabujących żołnierzy, sklepy żydowskie były pozamykane, Żydzi nie pokazywali się na ulicach.
Skutków pogłosek i agitacji jakoby płoccy Żydzi oblewali wrzącą wodą żołnierzy i strzelali do nich, doznali ewakuowani z Płocka mężczyźni od 17 do 40 lat, którzy udali się pieszo do P. K. U. w Łącku. Grupy żołnierzy i chłopów rzucały się na napotykanych Żydów, dotkliwie ich biły i rabowały.
24 sierpnia został zaaresztowany cadyk Chaim Szpiro. Oskarżono go, że 18 sierpnia stał na balkonie swego mieszkania przy ulicy Królewieckiej i dawał znaki wkraczającym bolszewikom. Umarł owinięty w tałes, odwrócony tyłem do strzelających żołnierzy, ażeby w myśl przykazania Talmudu, nie widzieć bliźnich, gdy tracą „oblicze boskie”.
Na posiedzeniu Rady Miejskiej dnia 31 sierpnia 1920 roku, na którym omawiano stanowisko ludności żydowskiej w czasie inwazji bolszewickiej w Płocku, podjęto uchwałę stwierdzającą, że ogół ludności żydowskiej zachowywał się wobec żołnierzy polskich lojalnie i nie okazywał sympatii bolszewikom, którzy rabowali jego mienie i znęcali się nad nim, podobnie jak i nad ludnością chrześcijańską.
Źródło: Inwazja bolszewicka a Żydzi. Zbiór dokumentów, z. 1, Warszawa 1921.