W zbiorach Archiwum Akt Nowych, w zespole archiwalnym Zbiór akt osobowych działaczy ruchu robotniczego pod sygnaturą 16266 znajduje się dokumentacja dotycząca płocczanina Adolfa Adama Goldberga (1865-1933). Ten pochodzący z asymilowanej żydowskiej rodziny kupieckiej działacz polityczny, zarazem brat znanego poety i krytyka sztuki Mieczysława Goldberga, pozostawił utrzymany w bardzo osobistym tonie dziennik zatytułowany „Z dziedziny myśli, uczuć i woli”, prowadzony w latach 1884-1886. Dziennik Adolfa Adama Goldberga stanowi ważne źródło poznania życia prywatnego płockich rodziny pochodzenia żydowskiego, a także historii szkolnictwa, miasta i jego mieszkańców. Fundacja Nobiscum planuje w przyszłości wydanie tego niezwykle interesującego pamiętnika. Dziś w kilku słowach na temat jego autora.
Korzenie rodziny Goldbergów sięgają wsi Przewodów, położonej 24 kilometry od Sokala. W 1810 roku w Przewodowie urodził się dziadek Adolfa Adama Goldberga – Józef. Jego rodzicami byli Lewek i Fajga. W poszukiwaniu lepszego losu Józef Goldberg przeniósł się do położonego ponad 400 kilometrów od Przewodowa Płocka. Tu założył szynk, który funkcjonował przy ulicy Jerozolimskiej. Józef Goldberg mieszkał w domu Icka Karaska, właściciela składu żelaza i narzędzi rolniczych, na rogu ulicy Szerokiej i Jerozolimskiej. Dziś dom ten zwany jest Domem Rabina.
Józef Goldberg ożenił się z dziesięć lat młodszą Bruchą, córką Szmola i Hiny Bachlińskich, pochodzącą z miejscowości Kowal. Józef i Brucha mieli trzech synów – Rachmila (ur. 1849 rok), Szlamę Lejbę (ur. 1842 rok) i Dawida Abrahama (ur. 1858 rok) oraz córkę Fajglę (ur. 1852 rok).
Szlama Lejb Goldberg zajmował się handlem niegildyjnym przyprawami korzennymi, materiałami bawełnianymi, płóciennymi, szkła i luster, fajansu, skór, obuwia, materiałów piśmiennych, handlem zbożem, drzewem, bielizną gotową męską i futrami, na który uzyskał konsens dnia 8 lipca 1861 roku. W 1862 roku rozwinął działalność handlową zakładając magazyn mebli. Jego żoną była pochodząca z Warszawy Enta Julia z Dancygierów (ur. 1837 rok), córka Jutki i Doby. Rodzina Goldbergów mieszkała przy ulicy Grodzkiej, początkowo pod numerem 11, następnie 5. Z tymi miejscami związane było dzieciństwo i wczesna młodość Adolfa Adama Goldberga. Adolf Adam miał kilko rodzeństwa: braci Awriła Moszka vel Mieczysława (ur. 1868 rok), Jakuba Fiszela (ur. 1870 rok) i Wolfa vel Władysława (ur. 1876 rok) oraz siostry Frajdę (ur. 1871 rok), Chawę (ur. 1873 rok), Esterę Dwojrę (ur. 1875 rok), Chanę Krajndel (ur. 1876 rok) oraz Chaję (ur. 1878 rok).
Adolf Adam Goldberg uczęszczał do rządowego gimnazjum w Płocku, gdzie należał do tajnego kółka samokształceniowego oraz kółka „doskonalenia moralnego”. Był chorowity, od wczesnych lat cierpiał na neurastenię, co spowodowało kilka dłuższych przerw w nauce. Szkołę średnią ukończył w 1887 roku. Próbował następnie dostać się na studia medyczne w Warszawie, dokąd przeniosła się jego rodzina, jednak odmówiono mu przyjęcia. Wyjechał na studia medyczne do Wiednia, gdzie zetknął się z ruchem robotniczym. Po roku powrócił do Warszawy i tym razem dostał się na uniwersytet. Należał do aktywnych działaczy Związku Robotników Polskich. Wobec grożącego mu aresztowania na przełomie 1891 i 1892 roku wyjechał za granicę, początkowo do Paryża, następnie do Pragi, gdzie studiował ogrodnictwo. Z Pragi udał się do Wiednia, gdzie za udział w ruchu socjalistycznym został wydalony. Przybył z powrotem do Warszawy, jednak z powodu problemów zdrowotnych oraz braku pracy wkrótce wyjechał do majątku Baranówka, gdzie pracował jako nauczyciel domowy, zajmował się też ogrodnictwem. Prawie cały rok 1895 spędził w Warszawie, w latach 1896-1897 przebywał w osadzie Firlej na Lubelszczyźnie. W marcu 1898 roku udał się do Krakowa, następnie do Paryża. W 1900 roku przebywał w Belgii, potem znów w Paryżu, wreszcie we Włoszech. Publikował w warszawskim „Głosie”, w latach 1902-1905 pisywał do „Ogniwa”. W 1903 roku przybył do Warszawy. W czasie rewolucji 1905 roku brał czynny udział w tworzeniu związków zawodowych, redagował pismo „Metalowiec”. Po rozłamie w PPS należał do PPS-Lewicy. W końcowej fazie rewolucji został aresztowany. 14 marca 1907 roku został zwolniony z Pawiaka. Latem 1907 roku przebywał w Szwajcarii, w roku następnym w Krakowie, gdzie działał w sekcji PPS-Lewicy. Wyjechał następnie do Włoch. Tu też zastała go I wojna światowa. Był następnie aktywnym uczestnikiem rewolucji październikowej. W końcu 1920 roku wyjechał na południe Francji, w związku z pogarszającym się stanem zdrowia. W latach 1924-1928 pracował w rosyjskim aparacie dyplomatycznym, początkowo jako konsul w Trieście, następnie generalny konsul w Rzymie. Zmarł 19 maja 1933 roku.
„Z dziedziny myśli, uczuć i woli” – fragmenty
22 lipca 1885 roku
Należałem do rzędu cudownych dzieci, matka szczególnie pieściła swojego pierworodnego syna, dogadzając mu we wszystkim i tucząc go, co znów nie przeszkadzało w późniejszych cokolwiek latach zbyt krępować moją wolę i często sprawiać mi przykrości. Pamiętam dobrze, jak mi ojciec zwykle robił wymówki, że moi rówieśnicy więcej wiedzy posiadają. Te wymówki bardzo mnie bolały i zawsze pragnąłem, ażeby jak najprędzej nastąpiła chwila, kiedy by mi już ojciec nie miał prawa robić wymówek. Ograniczano mi swobodę najbardziej w wyborze towarzyszy i gier. W bardzo młodym wieku zrozumiałem, że ażeby nie ściągnąć gniewu ojca trzeba przyjaźnić się z synami bankierów, urzędników wyższych, a już minimum z synami średnich kupców. Za inne znajomości ojciec miewał do mnie widoczną urazę. W ostatnich nawet czasach nie rozumiał, jak mogę tak chłodno obchodzić z synami prezesów, ech… Co się tyczy gier, to w najmłodszych czasach miałem pasję do urządzania loterii fantowych, później zaś do piłki, obydwa te rodzaje zabaw ojcu się nie podobały i trzeba było bez wiedzy ojca się bawić, ażeby później każdy mój niestosowny krok nie zwalał na piłkę.
Lubiłem zawsze towarzystwo dziewczyn, byłem w najwyższym stopniu zmysłowym od najmłodszych lat, do czego się szczególnie przyczyniły bony, w których towarzystwie ciągle bywałem. Sądząc, że wszelka zmysłowość jest obca malcowi, wobec mnie o rozmaitych zmysłowych rzeczach rozmawiały, rozbierały się i ukazywały swe nagie ciało, nie przeczuwając jak ono mnie drażni. O ile pamiętam często bawiłem się z dziewczynami z podwórza, szczególnie z tymi, które, korzystając z niedozoru, używały większej swobody w zabawach. W jakimś pustym kącie podwórza, albo w wozowni rozbierały się prawie do naga i bawiły się rozmaicie w kąpiele, teatr; czasem bardzo sprośny charakter przybierały owe zabawy. Jeżeli tylko mogłem się wykraść z domu, spieszyłem w to ustronie. Ja miałem może osiem lat, owe dziewczyny 10, 12 lub i więcej. Przy takich warunkach bardzo wcześnie zaczęły się we mnie rozwijać popędy zmysłowe. Bezwiednie patrzyłem wtenczas chciwie na owe obnażone czasem do pasa, a czasem i zupełnie dziewczęta i starałem się jak najdłużej być obok nich.
Wiele nie pamiętam z życia mego, jak po wstąpieniu do gimnazjum tak i podczas pobytu w pierwszych czterech klasach. W następnej klasie będąc kochałem się w Rozalii Schönwitz, siostrze kolegi. Ciągle miewałem inne preteksty, żeby jak najczęściej tam chodzić, widzieć ją, całować po rękach, słyszeć jej głos; często ją prosiłem, żeby coś objaśniła jedynie dlatego, żeby słyszeć ją mówiącą. Miłość owa bezwiedna trwała czas jakiś; pamiętam że wiadomość o jej zamążpójściu bardzo mnie zasmuciła. Do czwartej klasy o ile mi się zdaje, wszystko szło jak najzwyklej: byłem miernym, a czasem i gorszym uczniem, czułem respekt dla pierwszych uczniów i tyle. W czwartej klasie egzamin z czterech klas. Po raz pierwszy miałem składać egzamin. Przygotowywałem się prawie pół roku i tak uroczyście przystąpiłem, jak katolik do pierwszej komunii. Egzaminy szły dobrze, po nocach nie spałem, uczyłem się, byłem wesół i wyczekiwałem końca, spodziewając się tyle szczęścia, że nie mogłem je nawet myślą objąć. Egzaminy się skończyły, zostałem promowany ledwie że nie z nagrodą, przez kilka godzin byłem zadowolony, a jakie było moje zdziwienie, gdym nie umiał sobie odpowiedzieć na pytanie, gdzie i jakie jest owo szczęście po ukończeniu egzaminów, którego się spodziewałem, takie ogromne, że go myślą objąć nie mogłem. Pragnąłem być w piątej klasie i dobrze poskładać egzaminy; w zupełności spełniłem swoje zamiary; nie potrzebowałem po nocach siadywać, wciąż się uczyć, przysługiwało mi prawo dawania korepetycji, a jednakże nie byłem zadowolony. Czegoś chciałem, pragnąłem, ale sam nie wiedziałem czego, żal mi już było tych chwil podczas egzaminu, tęskniłem za nimi, a w tej swej niemej rozpaczy, nie wiedząc, jak sobie pomóc, sypiałem we dnie i w nocy. Sprawdzało się na mnie, że najprzyjemniej jest dążyć do celu, wtedy ma się pełno nadziei, widoków i planów i że dopiero dopięcie celu wykazuje czczość naszych zabiegów i rozprasza złudzenia.
Od klasy piątej zaczęły się we mnie budzić uczucia narodowe, dotychczas bowiem korepetytor starał się wpajać we mnie uczucia „państwowe”, co przez trzy lata trwało. Nastąpiło odrodzenie, prenumerowałem pisma polskie, czytałem co się dało, poezje, powieści, unosiłem się nad nimi, ale brak mi było dzielić się z kim, mówić o swoich uczuciach, unosić się, jedynie z bratem dzieliłem się wrażeniami, ale to mi nie wystarczało. Żałowałem, żem przerwał uczenie się polskiego i chciałem koniecznie znów uczyć się. Tak przez półtora roku czytałem i unosiłem się nad wszystkim polskim, nad historią, poezją itp. Tymczasem wśród kolegów chrześcijan coraz więcej znajdowałem towarzyszy, z którymi rozmawiałem o rzeczach o których czasem obydwaj nic nie wiedzieliśmy. Starałem się o uznanie kolegów chrześcijan, unosiłem się i rozprawiałem i dysputowałem, zapał mnie bardzo często wciągał w kłamstwa, mówiłem, że czytałem to, o czym nic nie słyszałem nawet, gdyż przypuszczałem, że wstyd, ażeby Polak tego nie czytał. Usłyszane jakieś bądź imię własne już mnie w kłopot wprawiało, sądziłem że to jakaś znakomitość o której święty obowiązek jest wiedzieć. Wszystko co polskie uważałem za święte, oburzyłem się raz przeczytawszy artykuł „Prawdy” wyrzucający coś społeczeństwu. We wszystkich kolegach katolikach widziałem gorących patriotów, znawców języka i literatury ojczystej. Dopiero w szóstej klasie, kiedym znów zaczął na polski chodzić poznałem cokolwiek lepiej swych kolegów, dobrze ich dopiero poznałem w końcu roku, kiedy bliższe stosunki z nimi zawiązałem. Równocześnie byłem bezwiednie wyznawcą Rousseau’a. Cywilizacja nasza wydała mi się skrzywieniem naturalnego, pełnego szczęścia i cnoty stanu człowieka z czasów pierwotnych. Do tego wniosku doprowadziły mnie też same psychiczne popędy co i Rousseau’a samolubstwo i współczucie. Samolubstwo z jednej strony wymagało jak największego zadowolenia ambicji, a z drugiej strony szeptało, że przy moich zdolnościach i skłonnościach nie mogę nawet dojść do zwykłego osobnika. Te przyczyny skłoniły mnie do unikania towarzystw pań (obawiałem się, że mogą mi spodobać, a ja mogę być odepchnięty ze wstydem). Doszukiwałem coraz więcej błędów w naszym życiu towarzyskim i stosunkach społecznych i przez to stawałem się coraz większym wrogiem cywilizacji. Cywilizacja – według mnie – polegała tylko na życiu salonowym, oszustwach kupieckich itp. Antytezę stanowił stan pierwotny, życie na łonie natury. Z tego względu najmilszymi dla mnie były te warstwy, które przyjmowały najmniej udziału w naszym ucywilizowanym życiu, mianowicie chłopi i robotnicy. Najwyższe cnoty, najczulsze uczucia im przypisywałem. Czytałem wciąż sielanki, unosiłem się, nawet już monografię o sielankach zacząłem pisać. Ale i to przeszło.
Nastąpił później rok bliższego pożycia wspólnego wszystkich klas wyższych. Starsi z 8ej klasy chcieli zyskać popularność, my zaś uznanie i dlatego bardzo ruchliwy żywot pędziliśmy. O wszystkim się czytało i mówiło. Filozofia, poezja, historia, broszury najrozmaitszej treści – była to zwykła strawa nasza. Często schodziliśmy się, zawiązywaliśmy rozmaite stowarzyszenia, wrzało jednym słowem, zawsze byliśmy pełni fantazji i zapału, każdy czerpał otuchę w otoczeniu. Owa niepowściągliwość odbiła się w stosunkach z nauczycielami, w owych chwilach byliśmy względem nich najniezależniejsi.
Chociaż niespełna w kilka miesięcy wiele ujemnych stron tego życia ujrzeliśmy np. czytywanie broszur i recenzji zaprzątało głowę gotowymi doktrynami, która najczęściej tylko służyły antytezami i więcej szkodziły, jak przynosiły korzyści, po drugie, w całym tym gorączkowym czytaniu, myśleniu brak było systematyczności, jednakże to życie nas poruszało, popychało do działalności, a jak tylko niestało tych motorów stanęliśmy i rozważając i medytując przerzucamy się od pesymizmu do apatii. Na owe chwile przypadają najprzyjemniejsze chwile mej młodości. Ile jeszcze nowych zwątpień, rozczarowań trzeba będzie przebyć, ile razy obrzydzę sobie życie i grzązł będę w apatii do wszystkiego, ażeby znów się rzucić na czas jakiś do czynności, po wielu mozołach wpaść w koleinę życia lub wkrótce znów się wykoleić. Ile jeszcze odmian takich przebyć trzeba, aż skrzepnie krew ze wszystkim, życie się skończy!
2 grudnia 1885 roku
Całe piekło wre we mnie. Jestem rozstrojony, rozburzony cały już od kilku godzin i nie mogę się uspokoić. Policzki to mi naraz zapłoną, to zbledną, skronie drgają, a w głowę, jakby kto młotem walił. Jak zmora prześladuje mnie wciąż jedna myśl: jesteś podły, podły i tak bez końca. Jedyna strona mego charakteru dotychczas nieskażona „poczucie godności osobistej” zostało zachwiane. Odpowiadałem z geografii, lekcja była o Polsce. Gdy o ludności kraju mówiłem zgodnie z podręcznikiem wyśpiewałem: Polacy, Niemcy i Żydzi. Nauczyciel zmusił mnie, żeby powtórzyć ten ustęp lekcji (w jakim celu?). Gdym się zbliżał do tego nieszczęsnego miejsca, krew cała uderzyła mi do głowy, musiałem być czerwony jak purpur, w głowie, w ustach paliło, i po długim wahaniu powiedziałem zgodnie z podręcznikiem. Jak w przepaść z zamkniętymi oczyma, prawie nieprzytomny wypowiedziałem to, co mnie tylu kłopotów nabawiło, nie jak godność osobista nakazywała, lecz jak interes wymagał. Zdaje się, że nauczyciel czuł zadowolenie, zresztą nie wiem, co się w tej chwili około mnie działo. Koledzy, którzy to znajdują bardzo naturalnym, nie myślą mi zarzutów robić, a najpewniej gdybym użył innego manewru nie zrozumieliby. Ale to tym gorzej, bo odmienne postępowanie przy innych warunkach byłoby obliczone na uznanie męczeństwa. Inni popełniając łotrostwa, znajdują swoje postępowanie bardzo racjonalnym. O okrutna natura! Stworzyła mnie łotrem, jednocześnie dając mi możność odczuwania swojego łotrostwa! Cóż to będzie później, jaki kształt będzie miał mój kark, kiedy zajmę pewne stanowisko. O bodaj się chwila objęcia stanowiska odwlecze do nieskończoności. Cóż się ze mną stanie gdy pogardzę samym sobą, komu zaś więcej, aniżeli mnie powinno polegać na niezawisłości ducha i samouznaniu. Względem nauki i życia dziwnie jestem postawiony, czuję brak zdolności do wyróżnienia się na jakim bądź polu, a okruchami żyć ambicja mi nie pozwala. W marzeniach o przyszłości zawsze się widzę gdzieś w ustroniu, ale zawsze niezależny i dumny. Cóż więc jeśli jeszcze i ten jedyny skarb mój zostanie utracony, upadnę tak nisko, że podnieść się nigdy nie będę mógł gdy pogardzę sobą. Mój patriotyzm, niezawisłość, godność osobista nigdy jeszcze nie były poddawane próbie. Gdy kiedy w stosunkach z ludźmi występują te moje zasady, to bezpiecznie je manifestuję, gdyż mogę liczyć na poklask stronników, lub na oszczerstwa przeciwników, które w oczach stronnictwa, obchodzącego mnie zamieniają się w pochwały i wieniec męczeński. To zaś ma się rozumieć tylko zadowala moją ambicję. Nigdy jeszcze moje zasady nie były w zetknięciu z interesem. To była pierwsza próbka , a jak z niej niefortunnie wyszedłem. Z tego punktu zapatruję się na opisane zdarzenie, bo sam fakt dla innego niewiele znaczący i można by moje postępowanie z wielu względów usprawiedliwić, gdyż po I) odmienna klasyfikacja ludności mogłaby wywołać dysputę, unoszenie się patriotyczne, którego w murach tego przybytku „Bezmyślności” nie życzę sobie. Po II) następstwa od zbyt drażliwego postawienia kwestii, mogły mnie i wielu kolegom dać się we znaki i zwrócić baczność władzy na nas, a lepiej wilka z lasu nie wywoływać… Ale że z innego punktu zapatruję się na to zdarzenie, ono mnie do utraty zmysłów doprowadza. Dumam, zaczynam czytać, nie wiedząc o czym czytam, naraz rzucam książkę, zrywam się, sam nie wiem, co czynię, wszystko mi się miesza, głowa ciąży. Czuję jakiś wstręt do siebie, zdaje mi się, że jestem błotem obryzgany. Urągam sobie, przechodząc około domu gubernatora, omijając wyższych urzędników, mówię do siebie w duchu: pełzaj przed nimi, całuj kolana, oni umieją cenić gorliwość…
Zdaje mi się, że już utraciłem całą godność osobistą, niezawisłość ducha, i tęsknię za nimi, jak za utratą drogiego dziecka. W tej chwili nie tyle wzgardą, ile litością jestem przejęty ku sobie, głuche westchnienia wyrywają mi się [z] piersi na myśl o utracie mych drogich skarbów, upatruję w sobie istotę moralnie zgubioną. Przerywam, gdyż kręci mi się w głowie, nie wiem co piszę… Okoliczność ta wstrząsnęła całą istotą moją. Kilka mam takich pamiętnych chwil w życiu mojem, które gdyby się częściej i z równą siłą powtarzać miały, zapewne wkrótce by mnie nie stało.
17 grudnia 1885 roku
Bawił u nas kurator. Na twarzach nauczycieli malował się strach i uniżoność. Każde skrzypnięcie drzwi wprawiało ich w kłopot, nie byli w stanie zebrać myśli, ażeby słuchać lekcji. Wszyscy bladzi i wylękli, myśl wyższa i uczucie wznioślejsze zamarły w nich. Oto czego dokazać może zależność, jak spodlić dusze ludzkie. Oni sami to czują, z niewieloma wyjątkami, i chyba po powrocie do ukochanych istot, myśli i uczuć z obrzydzeniem zrzucają z siebie ową szatę urzędniczą.
Rozumiem teraz dobrze, że tylko wolność i niezależność przyczynić się mogą do rozwoju ducha ludzkiego w najrozmaitszych kierunkach, a przeciwnie zależność i karność w biurokratycznych państwach mogą stworzyć potęgę, lecz stanowią jałowy i płytki grunt dla czegoś wznioślejszego. Dobrze skomplikowana hierarchia urzędnicza tak jest ukonstytuowana, że każdy uciska niższych i jest uciskany przez wyższych. Myśl ludzka wyczerpuje się w doszukiwaniu sposobów, ażeby przypodobać się przełożonemu. Każde tego ostatniego poruszenie, dźwięk głosu trzeba sobie tłumaczyć i uprzedzać jego zamiary, na tym polega główna powinność urzędnika. Urzędnik truchleje na widok swojego urzędnika, jak niewolnik. Drugi podobny przykład widziałem podczas przyjęcia gubernatora przez municypia zakroczymskie. Gdy statek jeszcze nie przybił do brzegu, oni już salutowali, a zbliżanie się gubernatora do nich wywoływało widoczne dreszcze po całym ciele. Tak byli zmieszani, gdy do nich przystąpił, że nie byli w stanie wyciągnąć ręki i wymienić słów parę na przywitanie.
Jakakolwiek forma rządu, zawsze wymaga tej hierarchii urzędniczej, która zawsze i wszędzie jest jednaka i dlatego nie znoszę żadnej formy rządu, a przekładam wolność nieograniczoną, ale jakąś idealną, nie objętą czasem i przestrzenią, gdyż wszystko, co jest zaszczepione na gruncie rzeczywistym i wprowadzone w życie fermentuje i psuje się. Stara to prawda, że wszelka idea, wszelka myśl urzeczywistniona kłamie swej przeszłości.
31 stycznia 1886 roku
Gimnazjum dostarcza wiele spostrzeżeń o naturze ludzkiej, wzajemnych stosunków wśród pewnej warstwy, jak również o stosunkach wzajemnych dwóch warstw do siebie, rządzących i rządzonych. Szanowanie potęgi, w jakiejkolwiek bądź postaci, siły zbrojnej, pieniędzy, czy zdolności umysłowych, które stanowi niewzruszoną wiarę wszystkich wieków i pokoleń, już i w gimnazjum wśród uczniów przybiera bardzo wyraźny charakter. Uczniów pierwszych, których najczęściej jedyną zaletą jest stosunkowa większa znajomość łaciny i greki, większość szanuje, odzywa się o nich najprzychylniej i dąży do zawiązania bliższych stosunków z nimi, jak z powodu zamiaru przepisywania ćwiczeń, o czym niżej będzie, tak i z powodu garnięcia się do potęgi.
W postępowaniu wzajemnym względem siebie i z nauczycielami nie przebierają w środkach, jeżeli chodzi o zadowolenie swych potrzeb, podlą się czasem nadzwyczaj. Jak wyżej wspomniałem zawierają z pierwszymi uczniami bliższe znajomości, łaszą się, byle móc przepisać ćwiczenie, ale na tym nie koniec, są tacy, którzy dbają o popularność, chcą być przez wszystkich mile widziani, ci robią z siebie błaznów, bawią klasę; najbardziej podłość uwidacznia się w stosunkach z nauczycielami, kiedy starają się przypodobać przez nazywanie ruskich rzeczy „naszymi” itp.
To są dostateczne świadectwa o samolubstwie, jako największej dźwigni czynów. Dla zapewnienia sobie możliwie największych korzyści dopuszczają się czynów niezgodnych z naszą moralnością europejską, że zaś ta grupa dla swych interesów nie widzi potrzeby hołdowania pewnej regule moralnej, uważa ją za zbyteczną i nie stosuje w swoim postępowaniu. Natomiast stworzyła swoją moralność, odpowiadającą ich interesom. Należy dawać przepisywać kolegom, podpowiadać i wzajemnie ochraniać się od napaści władzy. Nieprzestrzeganie tych reguł ściąga powszechne potępienie.
Dalej krępowanie wolności i karność jak wszędzie, tak i w gimnazjum stwarza manekiny i niewolników. Wszystkiego się z konieczności na pamięć kuć trzeba, żeby umieć recytować, inaczej nie wolno; kujemy więc, umiemy kilkadziesiąt frazesów i zwrotów potrzebnych do lekcji i ćwiczeń, ale żadną gałąź wiedzy nie uczynimy swoją własnością i nie rozumiemy należycie.
Rozmaite partie uczniów i ich stosunek wzajemny do siebie i wszystkich do władzy ilustruje nam rozmaite stronnictwa i warstwy w społeczeństwie i stosunkach ludności do władzy.
Między uczniami istnieją zwykle cztery partie. Centrum stanowią prawomyślni uczniowie, którzy święcie uczą się na pamięć lekcji, względem nauczycieli uczuwają należną bojaźń i uszanowanie, według nich wszelkie odmienne postępowanie zasługuje na potępienie. Oprócz zajęć stałych, czas przepędzają na rozmowach o stopniach i o tym, który lepiej odpowiedział na zapytanie nauczyciela, bardzo często rozmawiają o pannach.
Wszystkie inne partie, to tylko właściwie odszczepieńcy. Najbliżej do tej partii stoi tak zwana inteligencja racjonalna. Do niej należą ci, którzy uczą się tyle, ile z konieczności muszą, natomiast czytają książki poważniejsze, pisma, dysputują o różnych kwestiach, krytykują postępowanie kolegów i nauczycieli, nie wyjawiając im tego, zresztą klasy zbliżają się nie zapominając jednak nigdy o swej wyższości.
Trzecią partię stanowią zapaleńcy, którzy się nie mogą pogodzić z istniejącym porządkiem. Ci także mało się uczą i tylko z konieczności, czytają pisma i gazety, dysputują, ale dysputy ich nie są szermierką słów, wiele rzeczy ich oburza, innym współczują. Czasem z powodu niecnego postępowania klasy lub nauczycieli głośno wypowiadają swe oburzenia, na co cierpią. Tych jest niewielka garstka i zwykle trzyma się oddzielnie. Czwarta partia jest dość liczna, do niej należą skończeni próżniacy. Ci spędzają czas na spacerach, hulankach, zalecankach. Między sobą nazywają się po imieniu, a na całą klasę patrzą obojętnie; zwykle sadowią się na ostatnich ławkach, żeby spokojnie drzemać mogli. Reszta kolegów o tyle ich obchodzi, że przepisują ćwiczenia od nich. Ich inteligencja polega na obcisłych spodniach i krawacie gustownym.
Względem nauczycieli postępuje się bardzo oględnie. Trzeba obliczyć każde słówko, ruch. Nauczyciele są despotyczni. Każdy zostaje na ich łasce i niełasce, ale niech się tylko znajdą wobec wyższego urzędnika, a wnet kark zegną.